Jeżeli wybieracie się do lasu lub spacerujecie po łąkach, zazwyczaj zachowujecie minimum ostrożności, jeżeli chodzi o ukąszenia owadów. Ze wszystkich gryzących najgorsze są kleszcze. W powiększeniu wyglądają dość paskudnie i nie ma się co dziwić. Wbijają się w ciało wysysając krew, a większych pechowców zarażają boreliozą.
Osobiście wielokrotnie miałam do czynienia z kleszczami. Ciepłe letnie dni to idealny czas na obserwację dzikich zwierząt w polu, co często mi się zdarza. Po kilku godzinach spędzonych w lesie szansa na nie znalezienie na sobie kleszcza jest niewielka. Nie pomagały środki chemiczne, nie pomagało nic. Dlatego przestałam się przejmować.
I tak przez lata, wielokrotnie zmagałam się z kleszczami wyciągając je z ciała kilka razy w miesiącu. I nic. Nie miałam żadnych objawów boreliozy ani uczulenia. Nie boję się tych mało uroczych stworzeń. Traktuję je jako nieodłączną część przyrodniczego świata.
Może się wydawać, że podejmuję niepotrzebne ryzyko. Tak, i nie mam zamiaru przestać chodzić po lasach. Zwyciężyłby mój lęk lub przesadna ostrożność. Częste spotkania z kleszczami to cena jaką płacę za przyrodniczą pasję.
Oczywiście, należy uważać. Niech to wszystko pozostanie jednak ostrożnością bez znamion psychozy. A kleszcze? Żyły, żyją i żyć będą.
Dla pewnych rzeczy - warto przestać się bać.
Kolejny wpis: żona jelenia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz